Rób to, co Cię uszczęśliwia. Bądź z kimś, kto sprawia, że się uśmiechasz. Śmiej się tyle, ile oddychasz i kochaj tak długo, jak żyjesz"

Montag, 27. Dezember 2010

Dla Basi z 1B

Nie lubię klasowych wymienianek prezentów przed gwiazdką w szkołach moich córek. Moje córki też nie lubią. Do niedawna przychodziły obie po klasowej Wigilii z prezentem w postaci mniej lub bardziej kiczowatych ramek do zdjęć. No bo tak na zdrowy rozum, powiedzcie sami, co tu kupić za 10 - 15 złotych? Młodzi wygodniccy szli na łatwiznę, rameczka i gotowe. W tym roku było jednak troszeczkę lepiej - przed rzeczoną Wigilią każdy postarał się, aby zainteresowany "robiący prezent" za pośrednictwem swojego zaprzyjaźnionego pośrednika dowiedział się, co wylosowany / wylosowana chciałaby dostać, ewentualnie rozpuszczali wici, co chcieliby kupić, a osobnicy zaprzyjaźnieni zasięgali języka, czy wylosowanym te prezenty przypadną do gustu. Obyło się więc bez ramek do zdjęć, przeważały kosmetyki i biżuteria (tutaj już można coś fajnego za bardzo niewielkie pieniądze dostać, co młodzież rzeczywiście uszczęśliwi). W przypadku Najstarszej nie było wielkich możliwości - wylosowała kolegę, więc zdecydowała się na kosmetyki, ale Starszomłodsza wylosowała swoją klasową psiapsiółkę, więc poszłyśmy w rękodzieło:-) 

Uszyty naprędce w nocy zestaw bardzo przypadł Basi do gustu: okładka na kalendarz 2011, mały piórniczek lub kosmetyczka i chustecznik - wszystko z tego samego materiału (zakupione zostały tylko kalendarz i zamek błyskawiczny - koszt 13 zł)


Dienstag, 21. Dezember 2010

Moje wieńce adwentowe

Co roku obiecuję sobie, że zabiorę się za nie już na początku grudnia i jak co roku robię je na kilka dni przed wigilią. A bo to w naszym centrum choinkowym jodła dopiero od połowy grudnia, a to dzieciaki chore, a to znów coś innego wypadnie. Ale frajda jest zawsze taka sama - cięcie gałązek i owijanie ich drucikiem dookoła bazy, a potem układanie dekoracji i przyklejanie... sama radość. Dla nas - na drzwi wejściowe - jest ten bez jodły, w odcieniach czerwieni i brązu, ten drugi -  z pomarańczowymi kwiatami powędruje tradycyjnie już do wychowawczyni Najstarszej (jej klasa co roku zamawia u mnie taki wieniec - tak było w gimnazjum, tak jest i teraz, w liceum). 

To co praktykuję i się bardzo dobrze sprawdza, to pozostawienie ozdób, które są w idealnym stanie, do wykorzystania w następnym roku, albo do zupełnie innych stroików. Pomarańczowe kwiaty zdobiły nasz zeszłoroczny wieniec adwentowy, a że ozdoby były już teraz mocno przetrzebione i Najstarsza z koleżankami nic ciekawego nie kupiły (większość nie nadawała się do użycia) - uruchomiłam własne zapasy:-))) Efekt - jak widać na zdjęciu.

Zrobiłam jeszcze kilka innych wieńców, na zamówienia zaprzyjaźnionych znajomych - było kilka do wyboru i rozeszły się na pniu, jak świeże bułeczki. Nawet zdjęć nie zdążyłam zrobić... tak więc teraz obfotografowałam te ostatnie, jako że nasz wieniec u nas zostaje, a ten klasowy - pięknie zapakowany w celofan - jutro dopiero na klasową wigilię pojedzie 













Sonntag, 19. Dezember 2010

Wygrałam CANDY u Bree

Foto by  © Bree

Na zdjęciu cudeńka, 

o które grałam w CANDY 

zorganizowanym przez Bree - 

i poszczęściło mi się

zostałam wylosowana 

i ...

 jeden z tych pięknych kompletów trafi do mnie.


Bardzo się cieszę i dziękuję serdecznie

Montag, 13. Dezember 2010

Czerwone kalendarze

Sonntag, 28. November 2010

Pierwsza niedziela adwentu

Foto © by Matys


Zaczyna się nasz
ulubiony czas w roku - 
ADWENT
To radosne oczekiwanie na przyjście Bożego Dzieciątka,
pełne tajemnicy i niespodzianek dla najmłodszej Złotowłosej
oraz starszych naszych córek - Najstarszej i Starszomłodszej.
(bo 2-miesięczny Najmłodszy jeszcze nie jest świadom tego wszystkiego) , 
pieczenia pierniczków i ciasteczek
zapachu świerkowych gałązek w stroikach 
i aromaty cynamonu, migdałów i wanilii unoszące się
- dzięki naszej otwartej kuchni - po całym domu.

Czas bardzo ciepły i kolorowy. Bombkowy.
I dzięki aurze za oknem biały, mroźny i zasypany śniegiem

Dzisiaj 1-sza niedziel adwentu, już pali się świeczka w adwentowym stroiku, 
a Złotowłosa co chwila chce ją zdmuchnąć. 
Zaczyna się dla nas okres przedświątecznych porządków i przygotowań,
gorączkowego wymyślania prezentów i ich wykonywania, bo
najlepsze są przecież te własnoręcznie zrobione. 
Część pomysłów już jest zrealizowana, część w trakcie...

A sprzęt do robienia zdjęć (bo aparat fotograficzny 
to zbyt wielkie określenie jak na jego możliwości) 
po raz kolejny odmówił posłuszeństwa...

Donnerstag, 25. November 2010

Dzień Pluszowego Misia

Czy moglibyście wyobrazić sobie świat bez misia? Swoje dzieciństwo bez pluszowej przytulanki, która ułatwia życie wszystkim maluchom, pomaga zasypiać, pociesza po przebudzeniu w środku nocy, koi ból i łzy, a którą wielu dorosłych przechowuje do dziś z ogromnym sentymentem. Ja też mam swojego misia (zdjęcie wkleję po południu, bo baterie do sprzętu jeszcze się ładują) - nie wiem od kiedy jest u mnie, ale z pewnością jest on bardzo wiekowy (ma prawie 40 lat:-) 
"Wszystko zaczęło się w 1902 roku, gdy prezydent Stanów Zjednoczony Teodor Roosvelt, wybrał się na polowanie. Po kilku godzinach bezskutecznych łowów, jeden z towarzyszy prezydenta postrzelił małego niedźwiadka i zaprowadził go do Roosvelta. Prezydent, gdy ujrzał przerażone zwierzątko, natychmiast kazał je uwolnić.
Wydarzenie uwiecznił na rysunku Clifford Berryman. Rysunek ukazał się w gazecie „The Washington Post”. Obrazek natchnął sklepikarza z Brooklynu, Morrisa Mitchoma, imigranta z Rosji, do produkcji, za specjalnym pozwoleniem prezydenta, pluszowych niedźwiadków o nazwie Teddy. W ciągu kilku lat Mitchom stał się potentatem pluszowym i właścicielem „Ideal” – jednej z najbardziej znanych firm produkującej misie." (cytat wzięłam stąd)
Dzisiejszy dzień jest przyjemny podwójnie: 25 listopada to moje imieniny i święto Pluszowego Misia. Zapowiada się bardzo fajnie, choć Ka. nieobecny, ale to nic - poświętujemy z "dzieckami". Od  Ka. dostałam piękne życzenia imieninowe, szkoda że on tak daleko, ale co zrobić - taka praca, że się po świecie tułać trzeba.

Zaraz się biorę do pieczenia - nie może się przecież obyć takie podwójne święto bez wspaniałego ciasta. Chyba zaproponuję moim dziewczynom rogaliki drożdżowe nadziewane jabłkami i śliwkami - a zresztą poczekam z tym pieczeniem do 16.00. Wtedy upieczemy je razem z Klarą - będzie miała super zajęcie na dzisiejsze popołudnie, bo po powrocie z przedszkola strasznie się nudzi czasami i chciałaby non stop oglądać Jim Jam.


Złotowłosa zabrała dziś do przedszkola nie misia, a pluszowego słonia Teddy'ego, który towarzyszy jej od urodzenia. Kiedyś nazywał się "NieMa", bo ciągle go gdzieś gubiła i gdy chciała go przytulić, a my nie mogłyśmy go znaleźć, mówiłyśmy jej: nie ma... A potem mój Ka. wymyślił Teddy'ego, bo łatwo wpadał w ucho i nie był trudny do wymówienia. A poniżej zdjęcie Złotowłosej z zeszłorocznego Święta Misia


Foto © by Matys

Mittwoch, 24. November 2010

A za oknem ...

... prószy,
a właściwie zaczął naprawdę padać pierwszy śnieg w tym roku. 
Złotowłosa wróci z przedszkola zachwycona tym faktem 
- jak znam życie to będzie od razu chciała lepić bałwana 
albo jeździć na saneczkach. 

Przeglądałam dziś zapasy materiałów, gazetki i książki 
w poszukiwaniu inspiracji na gwiazdkowe prezenty,
 i jakoś tak świątecznie mi się zrobiło.

I do tego ten śnieg za oknem...

Najmłodszy 05.10.2010


To jedno z pierwszych zdjęć, zrobionych jeszcze w szpitalu, a tym zdjęciu poniżej Maluszek ma już 6 tygodni:-) I leży ze Złotowłosą na jej różowym patchworku - niebieski patchowrk dla niego dopiero uszyję:-)



Sonntag, 14. März 2010

Moja wielkanocno - wiosenna kura na jajka




Foto © by Matys

Mittwoch, 24. Februar 2010

Wianek z wydmuszek



Foto © by Matys


Niedługo WIELKANOC. W naszym ogrodzie śnieg już prawie w całości stopniał. Dziś powędrował na strych ostatni karton z ozdobami bożonarodzeniowo - zimowymi. Wprawdzie zniknęły one z naszego domu już kilka tygodni temu, starannie zapakowane w stare gazety czekały, aż ktoś zmiłuje się i otworzy właz na strych. Ja osobiście strasznie nie lubię tam wchodzić. No ale dziś musiało się to stać - zostałam w domu ze względu na chorobę - przeobrzydliwe zapalenie oskrzeli, a że spokojnie uleżeć nie mogę i ciągle coś grzebię, więc padło na pudła.


Zniosłam na dół kilka kartonów z cudami wiosenno - wielkanocnymi. W jednym z nich znalazłam mój wianek z wydmuszek - barwionych w łupinach cebuli i już trochę nadgryziony przez ząb czasu (albo nawet potrącony przez toczące się koło historii) - zrobiłam go w 2004 i w dwóch miejscach już się wykruszył. Ale to nic - zrobię nowy, bo to i szybka i łatwa robota (w zeszłym roku uczyłam panie z naszego KGW, jak go zrobić). Tylko, że w tym roku zrobię sobie ten wianek z przepiórczych jajek.

Potrzebne materiały i przybory:
  • ok. 10 wydmuszek w różnych odcieniach brązów
  • siano i kilka "trawek" rafii
  • ok. 1 m drutu (nie za miękki i nie za twardy, taki żeby trzymał formę koła i żeby końce można było swobodnie ze sobą pozaginać nie łamiąc wydmuszek
  • pistolet na gorący klej

Wykonanie jest bardzo proste: najpierw trzeba zrobić małe, kilkucentymetrowe "snopki" z sianka, przewiązać je po środku rafią i następnie nadziać wszystko naprzemiennie na drut - jajko - sianko - jajko - sianko. Ja - zanim jeszcze zacznę formować koło, sklejam wszystko ze sobą gorącym klejem - można wtedy tak ułożyć wydmuszki na drucie, żeby nie było widać ewentualnych zbyt dużych otworów w jajkach, no i wtedy wszystko trzyma się "na wieki wieków". Po świętach wystarczy go zapakować do pudełka po butach i śmiało może sobie czekać do następnej Wielkanocy.

Sonntag, 21. Februar 2010

No i uszyłam - przybornik krawiecki

Długo nie miałam się gdzie podziać z moimi przyborami, ciągle wymyślałam różne schowki w pudełkach i koszyczkach na szydełka, nożyczki, igły itp., a i tak gdy coś było potrzebne, musiałam szukać. Wiosna idzie, więc i u mnie trochę wiosennie - przybornik z aplikacjami kwiatków w doniczkach. Światło fatalne, mimo że piękna dziś pogoda na dworze, ale aparat też nie najlepszy, więc efekt końcowy tylko taki jak widać.











Donnerstag, 18. Februar 2010

Będę szyć...


Foto © by Matys

... z tkanin w moich ulubionych kolorach.
 Przed Bożym Narodzeniem zaczęłam szyć z tych materiałów serduszka na choinkę - miały być dla całej rodziny - dla Mamy, dla jednej siostry, drugiej, trzeciej... Cóż, kiedy czasu starczyło mi tylko na 9 sztuk. Może na następną Gwiazdkę się wyrobię. A tymczasem wpadło mi do głowy coś fajnego, jednakże nie zdradzę, co to, póki to coś nie powstanie. Wiosna za pasem, dziś pięknie zaświeciło słonko u mnie, z dachu woda poleciała ciurkiem - zachciało mi się czegoś wiosennego. Od razu lepiej na duszy, i dzień trochę dłuższy od grudniowego...

Serduszka z choinki powędrowały na drzwi witryny - barku, na klucze i klamki w drzwiach i nadal cieszą, choć święta już dawno się skończyły.



Foto © by Matys

A tak prezentowały się na naszej choince



Foto © by Matys

Czy znacie tę bajkę o miłości?

Tekst ponizszej bajki dostałam od mojej Najstarszej Licealistki - ona z kolei dostała go od pani pedagog na zajęciach ich grupy wolontariackiej - chyba tak a propo minionych kilka dni temu Walentynek. Nie mam pojęcia kto jest autorem, ale bardzo mi się spodobała, więc ją tu sobie wkleję. Zapraszam do naprawdę miłej lektury:-)
Powiadają, że pewnego razu spotkały się na Ziemi wszystkie ludzkie cechy i uczucia. Gdy Znudzenie osentacyjnie ziewnęło po raz trzeci, Szaleństwo – jak zwykle obłędnie dzikie – zaproponowało: - Pobawmy się w chowanego!

Intryga, niezmiernie zaintrygowana, uniosła tylko lekko brwi, a Ciekawość, nie mogąc się powstrzymać, spytała z typowym dla siebie zainteresowaniem: - W chowanego? A co to takiego?

- To zabawa – wyjaśniło żywo Szaleństwo – polegająca na tym, że ja zakryję sobie oczy i powolutku zacznę liczyć do miliona. W międzyczasie wy wszyscy dobrze się schowacie, a gdy skończę liczyć, moim zadaniem będzie was odnaleźć. Pierwsze z was, na którego kryjówkę trafię, zajmie moje miejsce w następnej kolejce zabawy. Podekscytowany Entuzjazm zaczął tańczyć w towarzystwie Euforii, Radość podskakiwała tak wesolutko, iż udało jej się przekonać do zabawy Wątpliwość oraz Apatię, której dotychczas nigdy nie udało się niczym zainteresować. Jednakże nie wszyscy chcieli się przyłączyć. Prawda wolała się nie chować, w końcu i tak zawsze ją odkrywano. Duma stwierdziła, że zabawa jest głupia, ale tak naprawdę w głębi duszy gryzło ją, że pomysł tej świetnej zabawy wyszedł od kogoś innego. Tchórzostwo z kolei nie chciało ryzykować.
- Raz, dwa, trzy... - zaczęło liczyć Szaleństwo.

Najszybciej schowało się Lenistwo, osuwając się za pierwszy lepszy napotkany kamień. Wiara pofrunęła do Nieba, a Zazdrość ukryła się w cieniu Triumfu, który z kolei wspiął się o własnych siłach hen! na sam szczyt najwyższego drzewa. Wspaniałomyślność długo nie mogła nie znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca, gdyż wszystkie kryjówki wydawały jej się idealne dla przyjaciół: krystalicznie czyste jezioro było wymarzonym miejscem dla Piękności, dziupla – w sam raz dla Nieśmiałości, motyle skrzydło stworzono dla Zmysłowości, powiew wiatru okazał się natomiast najlepszy dla Wolności. W końcu Wspaniałomyślność schowała się za promyczkiem Słońca. Z kolei Egoizm znalazł sobie, jak sądził, wspaniałe miejsce: wygodne i przewiewne, a co najważniejsze – przeznaczone tylko i wyłącznie dla niego.

Kłamstwo schowało się na dnie oceanów, a może skłamało i tak naprawdę ukryło się za tęczą? Pasja i Pożądanie w porywie gorących uczuć wskoczyli w sam środek wulkanu. Niestety, wyleciało mi z pamięci, gdzie skryło się Zapomnienie, lecz to przecież teraz mało ważne. Gdy Szaleństwo liczyło: dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć, Miłość jeszcze nie zdołała znaleźć sobie odpowiedniej kryjówki. W ostatniej chwili odkryła jednak zagajnik dzikich róż i schowała się wśród ich krzaczków.

- Milion! - krzyknęło na końcu Szaleństwo i dziarsko zabrało się do szukania. Od razu, rzecz jasna, znalazło Lenistwo. Chwilę potem usłyszało Wiarę rozmawiającą w Niebie z Panem Bogiem. W ryku wulkanów wyczuło natomiast obecność Pasji i Pożądania. Następnie przez przypadek odnalazło Zazdrość, co szybko doprowadziło je do kryjówki Triumfu. Egoizmu nie trzeba było wcale szukać, gdyż jak z procy wyleciał ze swej kryjówki, kiedy okazało się, że się wpakował w sam środek gniazda dzikich os. trochę zmęczone szukaniem Szaleństwo przysiadło na chwilę nad stawkiem i w ten sposób znalazło Piękność. Jeszcze łatwiejsze okazało się odnalezienie Wątpliwości, która - niestety - nie potrafiła zdecydować się, z której strony płotu najlepiej się ukryć. W ten sposób wszyscy zostali znalezieni: Talent wśród świeżych ziół, Smutek – w przepastej jaskini, a Zapomnienie... cóż, już dawno zapomniało, że bawi się w chowanego. Do znalezienia pozostała już tylko Miłość. Szaleństwo zaglądało za każde drzewko, sprawdzało w każdym strumyczku, a nawet na szczytach gór, i już już miało się poddać, gdy odkryło niewielki różany zagajnik. Patykiem zaczęło rozgarniać gałązki... wtem wszyscy usłyszeli przeraźliwy okrzyk bólu. Stało się prawdziwe nieszczęście! Różane kolce zraniły Miłość w oczy. Szaleństwu zrobiło się niezmiernie przykro, zaczęło błagać Miłość o wybaczenie, aż w końcu poprzysięgło zostać przewodnikiem ślepej z jego winy przyjaciółki.

I to właśnie od tamtej pory, gdy po raz pierwszy bawiono się na Ziemi w chowanego, Miłość jest ślepa i zawsze towarzyszy jej Szaleństwo.

Donnerstag, 4. Februar 2010

Rodzinna pamiątka sprzed lat i ... nowina z ostatniej chwili:-)




© foto by Matys

Te butki to jedna z ważniejszych rodzinnych pamiątek, są w mojej rodzinie od blisko ćwierć wieku - Mama kupiła je bardzo prozaicznie, na zakładowej wycieczce do NRD w 1986 dla mojej wówczas kilkumiesięcznej siostrzyczki, bo w owych czasach takie cuda, z prawdziwej skórki, były nie do zdobycia w Polsce. Trzy lata później nosił je mój brat (nosił - to zbyt wiele powiedziane. Te butki są tak małe, że pasują na maksymalnie 4-miesięczne niemowlę, zakładane więc były tylko na tzw. "zadawanie szyku" w wózku, na spacerach, do kościoła i do szczepienia).
Potem buty powędrowały do siostry Mamy, ciotki Toli, gdzie nosiły je jej dzieci: Szymon i Ola. Gdy urodziła się moja pierwsza córka, ciotka te buciki dala mi, a wtedy - nie powiem - przyjęłam je bardzo skwapliwie - już od dawna miałam na nie chrapkę, bo marzyły mi się jako rodzinna pamiątka. Byłam szczęśliwa, że przez tyle lat, tyle dzieci - nie zniszczyły się. W kilka lat później urodziła się moja kolejna córka - Starszomłodsza, całkiem niedawno Najmłodsza, ale one już ich nie nosiły, bywały raptem przez nie założone do pamiątkowego zdjęcia, i wędrowały potem z powrotem na swoje miejsce w oszklonej witrynie.


A ta nowina? No tak, to rzeczywiście nowina dla nas wszystkich - spodziewam się kolejnego dziecka, ale to dopiero początek i przed nami jeszcze wiele miesięcy oczekiwania. Wiem o tym praktycznie od samego poczatku, jak tylko to się stało, teraz tylko upewniłam się u pewnego pana doktora. O tej wizycie niebawem trochę napiszę, bo zbulwersowała mnie bardzo, ale o tym innym razem. Niemniej muszę jednak stwierdzić, mimo, że to ogromne zaskoczenie dla mnie, to jednak pełnia się pewna wróżba sprzed lat ...


Butki będą czekać na kolejne dzieciątko w naszej rodzinie, a kiedy się urodzi - znów zrobimy w nich pamiątkowe zdjęcie do albumu rodzinnego ...

Donnerstag, 7. Januar 2010

Zima to mój ulubiony kolor

Foto © by Nicole


Zima w pełni, śniegu wszędzie leży tyle, że miejscami trudno przejść albo przejechać. 
No ale to przecież styczeń.
Złotowłosa na dzisiejszym spacerze z Najstarszą zajadała się śniegiem. 
Na nic tłumaczenie, że brudny, że niedobry, że tak nie można - 
śniegu się najadła i koniec. 
"Śieg mama blobly jeś" - 
i co tu robić, gdy dziecię o słuszności swej racji przekonane na 100 procent.
Najstarsza zrobiła kilka zdjęć parku przed naszym domem, 
który z tym białym nalotem - osadem -
z tą zamrożoną na gałązkach mgłą wygląda bajecznie 
- jak jakaś baśniowa kraina. 

I pomyśleć, że z tego naszego parku połowa tylko została - 
w lipcu ubiegłego roku przeszło nad nami tornado 
i zniszczyło 70 % drzew, 
w tym również nasz ukochany ponad 200-letni miłorząb japoński.













Dienstag, 5. Januar 2010

Co roku o tej porze - na początku stycznia...

Foto © by Matys
... cieszę się, że minął kolejny nam rok w zdrowiu i szczęściu, że dane nam było dobrze go przeżyć. I, jak co roku, zaczynam kolejny rok od postanowień - ale już nie takich jak np. "Muszę schudnąć" itp. Jakiś czas temu wszystko w moim życiu się przewartościowało, mam teraz inne priorytety. Nie muszę więc schudnąć, nie chcę poderwać nowego faceta, za to bardzo bym sobie życzyła, żeby mieć więcej czasu; czasu dla siebie, dla mojej rodziny, dla moich znajomych i dla moich pasji. Bardzo chciałabym też w tym roku odnowić dom, co po dwuletnim okresie królowania w nim naszej 2,5 -letniej księżniczki Klary jest naprawdę nieodzowne. Jeśli tego nie zrobimy, zacznę żyć w przekonaniu, że mieszkam w jaskini z naściennymi malowidłami - Klara popisała wszystkie ściany w naszym domu. Pocieszam się, że jednak coraz więcej rozumie i w końcu kiedyś musi przecież wreszcie wyrosnąć z tego. Poza tym chciałabym
przeczytać więcej książek, niż w ubiegłym roku, chciałabym jeszcze zrealizować kilka fajnych pomysłów, które na razie jeszcze mieszkają w mojej głowie, ale mają wielkie szanse "urodzić się" i być może będą tym czymś, na co czekam. No i jeszcze chciałabym... w zasadzie jest tych moich zamierzeń i planów na nadchodzący rok bardzo dużo - nie będę ich wymieniać wszystkich, tylko powoli zacznę je realizować. Sama jestem ciekawa, co z tego wyniknie....

Freitag, 1. Januar 2010

Bo wszystko w życiu ma swój smak...













.. a przekonałam się o tym bardzo dobitnie kilka lat temu, gdy rzuciłam palenie. Po kilku tygodniach okazało się, że jedzenie ma ... piękny smak, nagle poczułam, że moje potrawy pięknie pachną, jeszcze piękniej smakują - gotowanie stało się dla mnie nowym odkryciem, przygodą i eksperymentowaniem. Dlatego z każdej podróży przywożę kilka torebek lub słoiczków przypraw, a takie prezenty gwiazdkowe, jak tegoroczny - podarowany przez męża - cieszą nie tylko podniebienie, ale przede moje oczy - bo uwielbiam też piękne przedmioty.

© by Matys